Wyprawa rowerowa 2013

OPOLE - CZECHY - WIEDEŃ - BRATYSŁAWA

31.07.2013, środa

Z dziennika:

"Dotarliśmy dziś na nocleg 15 km przed Opavą. Granica czeska przejechana :). 100 km na liczniku. Ja oficjalnie umieram ;p - wykończyły mnie podjazdy i sama waga roweru z sakwami. Myślałam, że dojadę do Opavy ale no te podjazdy i brak energii - wykończyły mnie totalnie. Mało też jedliśmy (dopisek: akurat tego dnia zjedliśmy bardzo dużo, nasza dieta w kolejnych etapach pozostawiała wiele do życzenia :): 
śniadanie - tosty + jajka sadzone (jeszcze w domu)
obiad - makaron z cukinią i papryką (zrobione w domu)
batonik, brzoskwinia
kolacja - 4 kanapki, mnóstwo wody

Jak na 100 km to jednak nie jest dużo. 

Nocleg udało się znaleźć za 3 podejściem, co z naszą nieznajomością czeskiego jest super i jeszcze biorąc pod uwagę fakt, że mamy nocleg na zamkniętym terenie (namiot i rowery są bezpieczne), a obok jest zagroda z konikami <3 !! Gospodarze dali nam możliwość wykąpania się i skorzstania z WC - na co nawet nie liczyliśmy, bo nie chcemy nadużywać niczyjej gościnności. Pozwolili też częstować się jabłkami - będzie na drogę ;p. Boję się jutro - zakwasy i podjazdy, no ale staram się być pozytywnej myśli. Bilans dnia - Rewelacja! Malutka sprzeczka ze Skarbem, ale nadal się kochamy :).

101 km - 5,46 h



Przerwa na jedzenie (po ok 50 km)


Odpoczynek pod drzewkiem




Po jedzeniu czas na krótką regenerację



Opaleniznę widać już po kilku godzinach jazdy i to w całkiem pochmurny dzień


Przerwa na stacji beznyznowej, ostatnie zakupy przed granicą czeską


Przed nami już tylko Czechy




Pierwsza granica przejechana już pierwszego dnia!



Pierwszy nocleg w sadzie


W miłym towarzystwie



W bardzo miłym towarzystwie :)


Kolacja ;)


Patrząc z perspektywy czasu - był to chyba jeden z przyjemniejszych dni. Bo nie było upału, który towarzyszł nam potem już przez całą wyprawę. Byliśmy w miarę najedzeni, znaleźliśy szybki nocleg, który poza tupiącymi w nocy konikami był praktycznie idealny :). Jedynym minusem pierwszego dnia była moja kobieca psychika - zamartwiałam się na zapas, myśli w stylu: " Co ja zrobiłam? Przecież ja w zyciu nie dojadę do Wiednia! A co jak już po dwóch dniach będę mieć dość? A jak nie będę miała siły wrócić? A zakwasy? A wypadek..." itd. ;]. Na szczęście daliśmy radę, a moja psychika z każdym dniem coraz bardziej widziała, że jakoś tam jedziemy do przodu, to też się uspokoiła. Poza tym najgorszy dzień był dopiero przed nami ;).


01.08.2013, Czwartek

W ten dzień nie zapisałam nic w dzienniczku, ponieważ była to najtrudniejsza część wyprawy dla mnie - tak, dokładnie już w drugi dzień!!

Po śniadanku i kawce od gospodarzy, ruszyliśmy przed siebie. Nie do końca byłam wyspana, ponieważ koniki, które nam towarzyszly całą noc strasznie tuptały i łaziły, a to człowieka budziło. Inna sprawa, że pierwsza noc w namiocie to emocje, ekscytacja, więc mimo zmęczenia nie spało się zbyt lekko.

Nie pamiętam szczerze mówiąc początku trasy, wiem tylko, że zrobiliśy zakupy i ruszyliśmy przed siebie.

Droga była naprawdę fałszywa, wydawało się, że jest prosta (a czasem nawet, że wiedzie w dół), gdy było całkiem na odwót! Nie byłam przygotowana na takie podjazdy ( nie trenowałam jakoś specjalnie przed wyprawą, ot tak od czasu do czasu pojeżdziłam, pokręciłam się po swoich okolicach). Mimo ostrzeżeń od bardziej doświadczonych rowerzystów, że drugi dzień, będzie ciężki i trudny nie wyobrażałam sobie, że dla mnie aż tak. Wydaje mi się, że składało się na to kilka czynników. Pierwszym z nich był sam fakt dużej ilości jazdy pod górę, drugi - upały, trzeci - psychika. Na tym etapie nie byłam jeszcze pewna, czy w ogóle do Wiednia dojedziemy, nie mówiąc o Bratysławie. Zdawało mi się to nirealne i szalone, nie na moje możliwości. I gdy w takim momencie dostaję dodatkowo taki wysiłek fizyczny, to całe moje morale podupada i wiara w powodzenie wyprawy zanika kompletnie. Zaledwie po 30 km, musieliśmy zrobić przerwę, ze wzgledu na upał i ciągły podjazd od kilku km. Leżeliśmy w cieniu drzew ok. 2,5 godz. JA w tym czasie studiowałam mapę i się załamywałam, że "o tej porze mieliśmy już być o wiele, wiele dalej" wg moich założeń. Kontynuowaliśmy drogę, ja oczywiście marudząc niemiłosiernie, jak to mi strasznie i źle. Paweł dzielnie to moje marudzenie znosił. Celem tego dnia było znalezienie szlaku Greenways (podobno proawdzi aż do Wiednia). Znaleźliśmy jeden drogowskaz, a potem już nic (strasznie źle oznakowane - ponieważ z późniejszym Eurovelo nie było żadnych problemów. Pogubilismy się , zrobiliśmy parę extra km na dość ostrych podjazdach, gdzie ja miałam jeden z dwóch moich kryzysów wyprawy (choć ten był najgorszy). Rzuciłam rowerem, popłakałam się ;p, marudziłam, że nie dam rady i, że nie chcę tam być, że ten pomysł był straaasznie głupi. Paweł wysłuchał, ja sobie poszzlochałam, po czym wsiadłam na rower i ruszyłam dalej. Bo co innego miałam zrobić? Jeszcze kilka km przejechaliśmy , po czym zaczęliśmy szukać noclegu. Znowu udało nam się za trzecim razem. Pan jeszcze mówił po angielsku:)!. Pech chciał, że przez kilkanaście ostatnich km, nie spotkaliśmy żadnego sklepu, a wszystkie zapasy już przejedliśmy. Na szczęście gospodarze znowu nas poratowali jedzeniem i piciem. Dali też możliwość korzystania z WC. Tego dnia padłam do snu bez problemów. Pełna obaw o stan moich mięśni na nastęyny dzień i o powodzenie dalszej części wyprawy.

81 km - 5 h

Tego dnia nocowaliśmy w miejscowości Palačov, Starý Jičín


Kawa od gospodarzy



Pożegananie :)


 

Nasz pierwszy nocleg - żegnamy się :)






Drugi dzień czas zacząć


Dwudniowa opalenizna ;)


Odpoczynek po morderczych podjazdach



Zimna woda! Czyli zbawienie dla spoconych rowerzystów ;]


Przygotowywanie obiadu






..i zmywanie po :)


Podjazdy i podjazdy





Plusem podjazdow, byly dluuugie zjazdy :)
Ugoszczenie przez nowych gospodarzy


Pan nawet latał na paralotni


System antyzłodziejowy ;] (nie spaliśmy w ogródku - tylko obok )




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz