Tak najzwyczajniej w świecie, nie umiem zebrać się do kupy. Nie, że jakaś depresja czy coś, tylko takie ogólne nic niechcenie, nic nie robienie. Ani to trenować, ani dbać o porządek, ani jakoś rozwijać się. Tak sobie tylko egzystuję. Pojawia się totalny brak zaufania do samej siebie. Bo co z tego, że jednego dnia zadbam o urodę, o dom, pogotuję, zrobię trening z psami/odwiedzę schron, pójdę do pracy, jak przez kolejne siedem wszystko szlag trafi? Nie umiem mam już wiary do siebie, że jak raz coś zrobię to tak zostanie - chyba kwestia wyrabiania w sobie nawyku. No ale to też tak przecież jest, że czasem w plan dnia nie idzie nawet szpilki włożyć, więc jak już zrobię co muszę studia/praca to jak wracam do domu to uważam, że przecież, śmieci mogą poczekać, kuweta kota wcale aż tak nie śmierdzi, a stos prania, wcale mnie aż tak nie denerwuje. Bo przecież należy mi się! Po całym dniu tyrania, uśmiechania się do klientów zadających w kółko te same durne pytania i lekceważących mnie, po całym dniu załatwiania pilnych spraw - no przecież mogę olać bałagan, trening, gotowanie i sobie poleżeć na kompie i nic już nie musieć? Mogę, prawda ;)? Tylko, że wcale tego nie chcę. Chcę walczyć z tym jak tylko się mocno da. Chcę robić malutkie rzeczy na co dzień, żeby potem nie musieć robić wszystkiego w jeden jedyny wolny dzień, nie mieć spraw pilnych - tylko ważne. No ale jak tak się zebrać do kupy, kolejny dzień od nowa, kiedy już tyle razy samemu sobie się tę obietnicę składało i wychodziło jak wychodziło. Ile razy tak można?