sobota, 11 maja 2013

Sosnowiec, czyli jak nie pisać pracy licencjackiej

W ogóle zapomniałam napisać o zabawnej sytuacji z zeszłego tygodnia:).

Jest piękna niedziela, po należytym wypoczynku zasiadłam przy gazetkach i pysznym niedzielnym śniadanku (pancakes - przepis oczywiście z Runners'a :D), popijając herbatę z pokrzywy z ulubionego kubka ze Scottem Jurkiem. No idealny poranek:)!

Aż tu nagle dostaję telefon, czy nie chce sobie zrobić wycieczki do Sosnowca. Kolega, który wracał ze swojej wyprawy Majówkowej, z Krakowa (oczywiście na szosie :D). No i gdzieś w Sosnowcu kierownica się urwała, czekał go pieszy spacer aż do Mysłowic. Niby nic, ale wiadomo butów SPD szkoda, więc szedł na piechotę. No i co miałam zrobić, porzuciłam śniadanie, zapakowałam dla pechowca trochę nalesników i ruszyłam w drogę. Jego autem, bo moje w naprawie. Dodam, że nie lubię jeździć autem, dodatkowo sama i jeszcze autostradą. Jakoś tak od czasu wypadku chyba zostało. Pechowiec został znaleziony bez problemu. tak samo jak bez problemu tankował i płacił na stacji, w samych skarpetkach :D.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz