Oczywiście fali nie było, nawet stanu przed powodziowego jakoś niespecjalnie. Ale na łajbie trzeba było się stawić, czy noga złamana czy też nie :). A o co konkretnie chodzi? O rzecz tak prozaiczną jak ostatnie zajęcia z seminarium. Żeby o zawał serca przyprawiły nas nie tylko wyniki naszych prac, promotor zdecydował się zabrać nas na smoczą łódź. Strachu trochę było, bo co jak co ale w drużynowych aktywnościach nie sprawdzam się najlepiej, chyba mimo wszystko do siebie mam najwięcej zaufania i cierpliwości - nigdy bym nie była dobrym nauczycielem.
Po 8 km i dwóch godzinach pakowania wiosłem na jedną rękę, marudzenia na siebie nawzajem pokonaliśmy Odrę i daliśmy pstryczka w nos wszystkim, którzy uważają, że nic nie zrobią, bo padało, bo pogoda, bo rzeka wysoko. Przebiegałam całą zimę i wielokrotnie jeździłam w deszczu, nie wiem czy to ja jestem nienormalna, czy oni :).
Tak czy tak, praca oddana - teraz powinnam ją poprawiać,a nie nadrabiać zaległości na blogu, ale co się odwlecze....;]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz