sobota, 8 czerwca 2013

Bieg dla Maćka

No miałam pisać o tych zawodach tydzień temu już, no ale.....No właśnie. Jak to ja i moje "szczęście" nie nacieszyłam się atmosferą zawodów i pewnie nie prędko znowu to zrobię.
Bieg się zaczął, piękne tempo (5,0 min/km), super atmosfera, błotniście ale nie deszczowo..równiutko, aż tu nagle krzywo postawiona stopa, coś chrupnęło zabolało, ale sobie myślę, że nie będe z trasy schodzić po 1 km! Biegnę dalej, z malejącym tempem, wzrastającym bólem. Czekałam na tę ulgę na 5 km, na to uczucie "już połowa za mną, jeszcze tylko 5 km!", ale to uczucie nie przyszło. Nie wiedziałam jaka jest trasa, nie myślałam już o niczym innym jak tylko przekroczyć linię mety i pobiec do punktu medycznego po jakiś lód na nogę. Chciałam się zatrzymać, przejść kawałek zrezygnować, a gdy dokonałam szybkich obliczeń, że nie dobiegnę w zakładanym czasie (53 min.) chciałam całą sobą się poddać, tak bardzo znienawidziłam bieganie w tamtej chwili. Czemu właściwie biegłam dalej? Bo przecież nie zrezygnuję, bo co ludzie pomyślą. Resztkami sił przybijałam piątki kibicom. Nie dostałam przyśpieszenia na ostatnich 100 m, z tego wszystkiego nie odebrałam nawet medalu po przekroczeniu mety, schowałam się za namiotami, padłam na ziemię, dorwałam jakąś wodę i rozpłakałam z bólu.

Dobieganie w bólach do mety
Po chwili znalazłam Słodziaka. Szybko zdałam sobie sprawę, że nie umiem nawet chodzić. Noga spuchła strasznie. Skończyło się na karetce, ketonalu, gipsie - złamanie kości śródstopia. Był płacz, ale nie z bólu, ale ze wszystkich planów czerwcowych, z biegu opolskiego, w którym nie wystartuje kolejny rok z rzędu. Potem przyszło już tylko rozgoryczenie, trochę wstydu i strach jak ja dam ze wszystkim radę. Na szczęście na pewne osoby mogłam liczyć, niestety nie była to liczna grupa - jak to w życiu często człowiek boleśnie się przekonuje na kogo może liczyć, a na kogo nie.
Rekordu nie pobiłam, chyba, że prowadzą ranking osób biegających ze złamaną nogą ;] - wyszło ok 56 minut, co było ciosem w moje ego. Nie wiem czy był to czyn heroiczny, czy najzwyczajniej w świecie głupi. Ale teraz nie zrobię już nic. Pogodziłam się ze wszystkim i doceniam pewne rzeczy bardziej. Może i mam złamaną nogę ale mam też coś o wiele ważniejszego - drugą osobę przy moim boku, która potrafi sprawić, że wszystko to przestaje mieć dla mnie znaczenie  :). Dziękuję ;]!

W domu długo z nogą nie usiedziałam i dość prędko rower ruszył w obroty. Sama może biegać nie mogę, ale potowarzyszyć drugiej połówce na dwóch kółkach zawsze można :).



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz