poniedziałek, 1 lipca 2013

Rychlebskie ścieżki

No o tych Rychlebach to już miałam pisać jakiś czas temu, ale jakoś tak wyszło :).

Rychlebskie ścieżki jest to park rowerowy w Sudetach. Można tutaj wybrać wiele malowniczych ścieżek zjazdowych o różnym stopniu trudności. Wiodą one przez las, a trasy przebiegają pomiędzy drzewami, głazami, nad potokami. Uroku dodają specjalnie wybudowane kładki. Na wyczynowcach z pewnością wrażenie robią strome zjazdy i wszechobecne hopki i różnej wielkości.

Tyle tytułem wstępu. Brzmi zachęcająco, tym bardziej jak sobie obejrzałam ten filmik: LINK

Dotarliśmy na miejsce dość pokaźną ekipą. Oczywiście z dziewczyn byłam tylko ja i koleżanka.
Po rozpakowaniu rowerów bez zbędnego gadania ruszyliśmy pod górkę.

Ekipa na trzy samochody





Wyjazd na Rychleby był już ok. 3 tygodni temu, więc jechałam pierwszy raz bez mojej ortezy na nodze i nie powiem, nie było to łatwe zadanie (po tym wyjeździe jeszcze dlugo z nią chodziłam). Zaczęło się od pierwszego podjazdu, na którym poczułam, że to co mnie czeka, ta jazda pod górę, że może wcale nie jestem taka dobra jak mi się wydawało. Zdyszałam się strasznie, koleżanka z chłopakiem odpadli już na tym pierwszym podjeździe (na szczęście potem w swoim tempie przebyli tę trasę). Ja zeszłam kawałek i podprowadzałam, co skutkowało o wiele większym bólem nogi niż jazda. I tak o to zostałam sama z chłopami, na szczęście, co parę punktów czekali na mnie, gdy tak mozolnie to wjeżdżałam, to podprowadzałam rower. Typowe chodzenie po górach, tylko, że trzeba wjeżdżać ;). Ale co jakiś czas można było spotkać bardzo fajne widoki, no i te kładki - mimo, że ich się trochę bałam, były na prawdę urokliwe:)







Jakimś cudem, udało mi sie na tę górę dostać i sobie tak myślałam "ufff to teraz już tylko zjazd, przecież to jest już ta przyjemniejsza mniej wymagająca część!". Oj, jak bardzo nie miałam racji.

Na górze krótka przerwa na prowiant (pomidorki koktajlowe <3)



Niektórzy doleczali kaca ;]


Po to aby za chwilę wybrać się na nową, ale tez trudną trasę:


Jak na prawdę wyglądał zjazd na tej trasie można zobaczyć TUTAJ.
Przyznam, że jak zobaczyłam pierwsze hopki (nie wiem czy na filmiku to tak oddane jest), ale dla mnie już one były strome i się zaczęłam zastanawiać po jaką właściwie cholerę ruszałam się z domu ;). Puściłam chłopaków przodem,a ja sobie zjeżdżałam swoim ślimaczym tempem (na tyle na ile można faktycznie takim tempem zjeżdżać, bo niektóre fragmenty albo się przejechało szybko, albo wcale). Hamulce okazały się niezbyt sprawne, w przyszłości planuję zakup lepszych, bo do dziś Orbea pod tym względem mnie rozczarowuje (mimo regulacji dalej są dla mnie jakieś takie nie ten teges). No więc tak sobie zjechaliśmy pierwszą część superflow. Ja nienawidząca prędkości i z wątpliwym zaufaniem w swoje siły jechałam widząc śmierć w oczach ;]. Zaczęliśmy zjeżdżać drugi sektor. Ja oczywiście powoli. Po kilku minutach zobaczyłam, że chlopaki już gdzieś się zatrzymali, to się cieszyłam, że już koniec kolejnego sektora. Niestety, gdy do nich dojechałam, okazało się, że kolega miał wypadek, dość poważny. Spod jego kasku widać tylko było wyciekacjącą krew, sam na szczęście nie stracił przytomności. Ale za dobrze to nie wyglądało. Co się stało? Do dziś nie wiadomo. Prawdopodobnie wypięło się źle dokręcone koło, bo kolega nad rowerem zapanować potrafi bardzo dobrze (nie to, co taka ja :D). Koło się wypięło, a on uderzył głową o ścięty pień drzewa i pewnie przeżył tylko dzięki kaskowi. Niestety byliśmy na środku trasy, żadna karetka by tu nie dojechała. Rozmowy z Czechami po angielsku były dość trudne (3 razy babce mówiłam gdzie się znajdujemy,a  ona zdawała się nawet nie wiedzieć czym są te Rychleby). Okazało się, że kolega musi zejść do najbliższego punktu medycznego (a trasy w dół był jeszcze kawałek). Jakoś razem wszyscy się ogarnęlismy i zaczęliśmy szlakiem zjazdowym schodzić - co czasem wydawało się jeszcze trudniejsze. Przy zjeździe na sektor 3 był punkt medyczny, tam podjechała karetka i zabrała go do Jesenika do szpitala. Jak się potem dowiedzieliśmy skończyło się na kilku szwach i złamanym obojczyku. A my..no już większość straciła ochotę na zjazdy, więc zjechaliśmy na dół na parking drogą główną (ahh jaka to była przyjemna część jechać tak kilka minut w dół po prostej równej drodze:D).

Na parkingu, każdy trochę się ogarnął, bo było z czego, niektórzy pili piwko, ale ogólnie w kiepskich nastrojach bardzo szybko zapakowaliśmy się i ruszyliśmy w drogę powrotną.






W Opolu jeszcze każdy się wykąpał. KAŻDY :)


Podsumowując:

Wyjazd trudny pod wieloma aspektami ale udany. Nie żałuję. Zakwasów na następny dzień, o dziwo, nie miałam. Czy tam wrócę? Pewnie tak, ale nie na te trudne zjazdy i na pewno z lepszymi hamulcami. Same wjazdy są fajne, jak ma się zdrową nogę i lepszą kondycję. Komuś kto nie ma dobrego sprzętu, a na rowerze jeździ tylko po mieście, albo od święta - stanowczo odradzam te trasy. A tym bardziej komuś, kto nie posiada kasku - nie powinno się takich osób w ogóle wpuszczać moim zdaniem na trasę.
Ale wrócić..kiedyś wrócimy, lepiej przygotowani ja i Orbea :)

4 komentarze:

  1. będę do Ciebie zaglądała i podglądała twoje rowerowe wyczyny :) jestem rowerzystką miejską, ale trafił mi się facet z pasją rowerową górską i już się odgraża, że kiedyś będę musiała z nim jechać na taką wyprawę to wolę być przygotowana :)
    pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe, bardzo mi miło. Wyprawy górskie nie są takie straszne :). Fakt, wymagają trochę wiecej kondycji, ale też musimy sobie dać luz i powiedzieć, ze "jestem dziewczyną i mam prawo być słabsza kondycyjnie, facetom i tak nigdy nie dorównam jeśli chodzi o siłę, a mogę sie pochwalić za to, że w ogóle robię coś tak ekstremalnego". A chłopak się ucieszy pewnie bardziej, że pojechałaś niż jak przejechałaś trasę:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Uh, szkoda że tak się skończyła wyprawa. Koło się wypięło? uh :(
    Przed górami trzeba zawsze wszystko po 1000 razy sprawdzić.

    Muszę też kiedyś się wybrać na te ścieżki, same pozytywne opinie słyszałem.

    A na bloga też będę zaglądał :)

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. 59 yrs old Environmental Tech Arlyne McGeever, hailing from Beamsville enjoys watching movies like I Am Love (Io sono l'amore) and Dance. Took a trip to Yin Xu and drives a Maserati 450S Prototype. strona tutaj

    OdpowiedzUsuń